Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bieganie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą bieganie. Pokaż wszystkie posty

sobota, 15 sierpnia 2015

Leśna babcia żre trawę

Palec się zrósł, ale kolano, mimo, że uporczywie rehabilitowane, rozciągane i ćwiczone, dalej nie daje za wygraną. Wyznaczyło sobie limit pięciu kilometrów i tego się trzyma. Czyli po staremu.
Jest jednak i nowe, w całkiem pokaźnych ilościach. Po pierwsze jakiś czas temu minął mój pierwszy wegański miesiąc. Nie brakuje mi dawnej, wegetariańskiej, diety, czuję się lepiej, brzuch mnie nie nęka, nawet lekarka pochwaliła moją decyzję. 
To wyjaśnia czemu żre trawę. A czemu leśna babcia? Bo na leśnego dziada nie mam anatomicznych zadatków, ale, mimo to, postanowiłam pójść o krok dalej w mojej bushcraftowej (mama mia, TO ma nazwę!) gorączce. 
Mam hamak i doczekać się nie mogę, kiedy wypróbuję go w terenie :D.
Poza tym ćwiczę jogę jak ćwiczyłam, z tą jedynie różnicą, że staram się codziennie wyrobić z jakąś formą dynamiczną i statyczną (yin), co róznie wychodzi, ale małymi kroczkami zmierza w z grubsza porządanym kierunku.

poniedziałek, 16 lutego 2015

131 dni - back to back

Jest taki okrutny sposób na długie wybiegania, kiedy nie ma na nie czasu. Nazywa się toto back to back i jest zmorą moich weekendów. Połówka długiego wybiegania w sobotę wieczorem, drugą w niedzielę z rana. O ile wieczorna część jest przyjemna o tyle niedzielna pobudka nie napawa entuzjazmem. A, że jest to jedyny raz w tygodniu, kiedy biegam prz dziennym świetle, przeważnie kończy się zwiedzaniem okolicznych krzaczorów w imię zaprawy terenowej.
Widoki są niezapomniane. I na tym poprzestanę, żeby nie było, że w kółko narzekam ;).


piątek, 20 czerwca 2014

Nie było źle :)

Łatwo też nie było. Była zadyszka i czerwone placki. Ale dopiełam swego: pękło pół godziny na piątkę. Niecałe 6 miesięcy po porodzie i około 5 po biegowym debiucie, w VIII Biegu Ursynowa  pokonałam dystans 5km w czasie
...werble...
 28:48!
Jest nowa życiówka :).
Zdjęć z biegu nie wrzucam bo jak Zatopek - nie jestem aż tak utalentowana by jednocześnie biegać i wyglądać. Po wszystkim prezentowałam się następująco:

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Plan sześciotygodniowy - tydzień drugi (trzeci?)

Przedwczoraj ukończyłam pierwszy tydzień planu. Po początkowych trudnościach zrobiło się miło i przyjemnie: rwa poszła precz, pogoda dopisywała a ja marszoczłapałam ze średnim tempem 9:20 min/km. Ukończony tydzień postanowiłam uczcić testem Cooper'a - bez sukcesu, wynik to nadal "źle". Ale same treningi były raczej delikatne a pot nie zalewał mi oczu więc mam ambitny plan żeby przejść od razu do tygodnia trzeciego czyli 2 min biegu i 3 min marszu. W końcu zawsze mogę się jeszcze rozmyślić.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Plan sześciotygodniowy - początek

Bieganie na spontana przyniosło opłakane efekty, już przy drugiej próbie coś dupło, łupło i ledwie doczłapałam się do domu (w zawrotnym tempie 14:30 min/km). Dlatego wstępnie zaleczywszy kontuzję postanowiłam zabrać się do rzeczy w sposób bardziej zorganizowany czyli realizując plan treningowy przygotowany przez kogoś mądrego. A, że z natury jestem narwana i słomiany zapał mnie rozpiera, wybrałam krótki i ambitny plan sześciotygodniowy znaleziony o tutaj.
Jego założenia w skrócie prezentują się następująco:
Wczoraj odbyłam mój pierwszy trening z tym planem i było trochę rozczarowująco. A to z 2 powodów: po pierwsze biegnięcie przez 30 sekund to jest jawna kpina. Człowiek nie zdąży ruszyć nogą a już musi hamować. Drugie rozczarowanie przyniosła moja forma: mimo, że plan jest naprawdę niewymagający już przy trzecim powtórzeniu odezwało się to tajemnicze coś w lewym pośladku, co wcześniej skutecznie obrzydziło mi bieganie spontaniczne. 
Nie mam pojęcia ki diaboł. 
Jakieś pozostałości po zapaleniu nerwu? 
A może zakwasy w głębokich mięśniach spowodowane kuśtykaniem? 
Dość, że planu nie ukończyłam bo po kolejnych 2 powtórzeniach doszłam do wniosku, że jeśli przebiegnę ostatnie będę chyba musiała wezwać taksówkę żeby wrócić do domu. Także znowu bez sukcesu.
Co ciekawe po dosłownie chwili odpoczynku "coś" przeszło i do tej pory nie daje się we znaki. Zastanawiam się, czy nie spróbować znowu szczęścia dziś wieczorem.

wtorek, 7 stycznia 2014

Test Coopera po desperacku

 Zapalenie nerwu trzyma w najlepsze ale pokusa była silniejsza od zdrowego rozsądku: po ponad miesiącu polegiwania w szpitalnym łóżku, 2 tygodnie i 6 dni po urodzeniu Pyzuni poszłam biegać.
Może nie tak od razu poszłam tylko wzięłam paracetamol, setkę ketonalu po czym godnie pokuśtykałam. 
Może nie do końca biegać a raczej powoli szurać z jedną nóżką bardziej. Coś jak Herr Flick z gestapo, tyle, że bez wdzięku a z głośnym sapaniem. Dobrze, że nie było komu przyznać mi noty za styl.

W ten mało przyjazny dla oka i ucha sposób, po raz pierwszy w życiu ukończyłam test Coopera: w 12 minut przebiegłam 1,62 km co dla mojej płci i wieku przekłada się na wynik "źle". Pocieszające, że jest jeszcze opcja "bardzo źle" a do "średnio" zabrakło mi tylko 69m. Bardziej pocieszające, że kiedy wreszcie wyleczę tę nieszczęsną rwę jest szansa na poprawę :).