sobota, 15 sierpnia 2015

Leśna babcia żre trawę

Palec się zrósł, ale kolano, mimo, że uporczywie rehabilitowane, rozciągane i ćwiczone, dalej nie daje za wygraną. Wyznaczyło sobie limit pięciu kilometrów i tego się trzyma. Czyli po staremu.
Jest jednak i nowe, w całkiem pokaźnych ilościach. Po pierwsze jakiś czas temu minął mój pierwszy wegański miesiąc. Nie brakuje mi dawnej, wegetariańskiej, diety, czuję się lepiej, brzuch mnie nie nęka, nawet lekarka pochwaliła moją decyzję. 
To wyjaśnia czemu żre trawę. A czemu leśna babcia? Bo na leśnego dziada nie mam anatomicznych zadatków, ale, mimo to, postanowiłam pójść o krok dalej w mojej bushcraftowej (mama mia, TO ma nazwę!) gorączce. 
Mam hamak i doczekać się nie mogę, kiedy wypróbuję go w terenie :D.
Poza tym ćwiczę jogę jak ćwiczyłam, z tą jedynie różnicą, że staram się codziennie wyrobić z jakąś formą dynamiczną i statyczną (yin), co róznie wychodzi, ale małymi kroczkami zmierza w z grubsza porządanym kierunku.